malinko,
Ja myślę, że trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie - czy dalsze leczenie będzie przedłużaniem życia, czy przedłużaniem umierania?
malinka70 napisał/a:
Lekarka hospicyjna mówi, ze hospicjum nie leczy
To źle mówi. Hospicjum nie leczy choroby nowotworowej, ale leczy wszystkie objawy związane z cierpieniem podczas ostatniego etapu choroby. Leczy ból, duszność, lęk. Leczy ewentualne obrzęki, odleżyny. "Leczy duszę" - trwając ze zrozumieniem i współczuciem przy chorym i jego rodzinie.
malinko, jesteś absolutnie w porządku. Trzymaj się
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
mama jest od poniedziałku w hospicjum stacjonarnym / na oddziale paliatywnym.
opieka super, ból odszedł. więc to jest na plus.
nudności, osłabienie utrzymują się. wodobrzusze narasta. furosemid zmniejsza obrzęki, ale powoduje większe osłabienie.więc to jest błędne koło. szczęściem w nieszczęściu jest dziura, przez którą wydobywa się płyn trzewny. w innym przypadku trzebaby go spuszczać raz w tygodniu. a to, jak wiadomo, powoduje duże osłabienie. stan mamy jest bardzo chwiejny. w jednej godzinie jest z nia słaby kontakt, za chwilę jest duzo lepiej.ma słaby apetyt. kroplówki spowodowały, ze nudności są mniejsze.
na minusie jest moja psycha, która sobie nie radzi z faktem, że mama nie odejdzie w domu.ale patrząc po ludzku nie byłam w stanie zapewnic jest takiego leczenia p/bólowego jakie ma teraz.mama zrozumiała, ze umiera. płacze. wspieram ja i wysłuchuję, trzymam za rękę. nie zaprzeczam. jak przeczytałam swój pierwszy post i przypomniałam sobie, co wtedy czułam, to myslę, ze teraz dojrzałam w środku. takie mam odczucie.
Bardzo Wam dziękuję za Wasza obecność. Przeczytałam masę wątków na forum. dużo sytuacji jest podobnych. zabija nasza bezsilność w obliczu śmierci.
boję sie tego momentu. na tym oddziale często ktoś umiera.
Dziękuję za Wasze towarzyszenie mi w odchodzeniu mojej mamy.
Dziękuje Wam kolejny raz.
Mama nie cierpi :):) nie czuje bólu. ma 5 kroplówek dziennie oraz zastrzyki dożylne. zaczęła trochę jeść. nie wymiotuje. jest wciąż bardzo słaba, pozostały nudności, ale ból odszedł. opieka na oddziale jest naprawdę super. ludzie z sercem, cierpliwością. wiedzą, co robią. mam wrażenie, ze mama zdrowieje. wiem, ze w jej stanie jest to złudne, ale odeszło ode mnie poczucie, ze nie umiem jej pomóc. jestem u niej codziennie.jak widzę, że chce spać, to odchodzę.
wodobrzusze trochę się zmniejszyło.
jeśli ktoś ma wątpliwości, czy zawieźć osobę chorą terminalnie do hospicjum, to ja szczerze namawiam. w domu czułam lęk i bezradność, mamy objawy zmieniały się jak w kalejdoskopie, ja nie umiałam pomóc. teraz jest stabilnie.
Podobnie myślę jak Marzena. Obecnie ból ustąpił, wodobrzusze się zmniejszyło, opieka profesjonalna całą dobę. Zyskałaś więcej czasu na zaplanowanie swoich zajęć i codzienną wizytę u Mamy. Z tego co napisałaś ukazał się ogólnie pozytywny obraz.
Malinko - bardzo dobra decyzja..
Dziekuje Dziewczyny. Ponownie.czytam czesto moj watek i biore sily z tego, co piszecie.
Mama dalej na paliatywnym/ hospicjum. Slabnie z kazdym dniem. Towarzysze jej jak umiem. Przynosze potrawy rozne, bo odzyskuje apetyt i ma smaki na kwasne. Opieka super, pani psycholog przychodzi do mamy dwa razy w tygodniu, do tego wolontariusze. Zadziwiajace dla mnie jest to, ze mama odzyskala bardzo trzezwy umysl. Opowiada o sprawach z przeszlosci. Jednoczesnie jest baaaardzo skupiona na sobie. Codziennie musze jej opowiadac o jej chorobie, o wodobrzuszu, raku. To juz taki rytual. Codziennie tez dochodzi nowy smiertelny element. Sprawy pogrzebu sa dopiete na ostatni guzik. Z poczatku ja stawialam opor i nie chcialam sluchac, ale z czasem uznalam, ze to teraz jest to nasza normalnosc i to wazne dla mamy. Od kilku dni cos dziwnego dzieje sie z jej twarza. Nos stal sie calkiem bialy, bardzo zmalal i jakby sie zapadl do srodka. Wokol oczu zrobily sie mocno brazowe plamy. Po bokach glebokie wglebienia. Dzis zauwazylam, ze wewnetrzna strona dloni robi sie jakby fioletowa, na zgieciach palcow jest sine.mama jest odwodniona, nie tak, jak byla w domu, ale chudnie na rekach i plecach. Natomiast wodobrzusze jest wciaz. Dziura, ktora byla bardzo duza po operacji i z ktorej wylatywal plyn trzewny, zarasta. Pytalam dzis pielegniarke. Powiedzala, ze to znaczy, ze sie goi i w razie calkowitego zasklepienia sie jej brzuch bedzie cewnikowany.dziura zrobila sie malutka. Teraz wylatuje juz tylko zolta ropa. Smierdzi bardziej niz dotychczas.
Czy myslicie, ze da sie okreslic, ile nam czasu jeszcze zostalo? Myslalam, zeby chociaz na dwa dni wziac mame do domu. Ona o tym marzy. Jest lezaca, sa dni, ze wstaje do toalety, sa takie, ze zalatwia sie do papmersa. Tylko z kroplowkami bylby problem.
Mam taka refleksje, ze nie mozna bac sie odchodzenia bliskiej osoby. Ten czas, ktory zostal nam dany, wykorzystuje na rozmowy, wybaczanie, wyjasnianie. Nie wiem, jak to bedzie, jak mama odejdzie. Ale wiem, ze gdyby odeszla nagle byloby mi bardzo trudno. Takie mam przemyslenia.
Pozdrawiam Was serdecznie i dziekuje, ze jestescie
Malinko robisz wszytko co trzeba i bardzo dobrze. Jeśli mama chce rozmawiać na temat swojej choroby to rozmawiaj, nie każdy che to przyjąć do wiadomości. Ciężko coś doradzić, czy mamę zabrać do domu czy też nie. Z jednej strony jest słaba i ma w hospicjum dobrą opiekę z drugiej strony i Ty i mama chciałybyście "na chwilę"do domu. W sumie powinniśmy spełniać ostatnia marzenia/wolę naszych bliskich bo więcej się to nie zdarzy. Może jakby mama poczuła się lepiej, nabrała jakiś sił i miałaby taką wolę to weź mamę na przepustkę na weekend, Ona poczuje się bezpiecznie a Ty spełniona. Może to nie jest strach z naszej strony (bliskich) śmierci, która nadchodzi, tylko ogromny smutek, że odchodzi ktoś kochany od nas na zawsze i nigdy już tej osoby nie zobaczymy, pewnie jest w nas też strach, że nie potrafimy pomóc w wielu wypadkach a tak chcemy, to jest wewnętrzny strach przed czymś nieznanym, tak ja sobie to tłumaczyłam. Nie chcę tu być jakimś złym prorokiem, bo kiedy kto odejdzie nikt nam nie powie, ale pamiętam jak moja mama/ciocia strasznie zmieniały się na twarzy krótko przed śmiercią, oczy, nos, skóra stawała się dziwna, ale może u mamy jest to wynik wyniszczenia i chudnięcia.
Nieustająco życzę dużo siły fizycznej i psychicznej w tym trudnym dla Was okresie.
Czy myslicie, ze da sie okreslic, ile nam czasu jeszcze zostalo? Myslalam, zeby chociaz na dwa dni wziac mame do domu. Ona o tym marzy. Jest lezaca, sa dni, ze wstaje do toalety, sa takie, ze zalatwia sie do papmersa. Tylko z kroplowkami bylby problem.
Myślę, że czasu zostało niewiele:( zapytaj lekarza, czy byłaby możliwość zabrania Mamy do domu. Może Ona czeka na to? Chce odejść w swoim łózku? Wiem, że dla odchodzącego czlowieka to ważne. Przytulam mocno i życzę Ci dużo siły.
w mamę wstąpił duch walki. nie poznaję jej. planuje przyszłość. ma taki apetyt, że jestem zdziwiona. "zmiata" ogromne ilości jedzenia. postanowiła wyzdrowieć i nabrac sił. nie wiem, co się dzieje. ale jest coraz słabsza. nogi bardzo spuchnięte. i ta twarz.
zapytam o ewentualny wypis na weekend, jeśli jej stan na to pozwoli.
dziś odeszły z oddziału dwie osoby... cicho i bez bólu. a życie toczy się dalej.
bycie tam to szkoła wdzięczności i doceniania najmniejszych rzeczy tu i teraz. "po" nic już nie będzie takie samo.
Czesc wszystkim.
Dzisiaj moja mama skonczyla 82 lata. Nie bylo torta, ale ulubione kwiaty tak. Mowilam doktorowi, ze mama swietnie sie czuje i mysli o pojsciu do domu. Powiedzial, ze zobaczymy. Mama w wysmienitej formie psychicznej. Dzis opowiadala mi niesamowite historie, ktore przezyla podczas drugiej wojny. Nogi bardziej jeszcze spuchniete.i tak powoli. Tylko dzisiaj... zostalam dwa tygodnie temu sama z mama. Moje rodzenstwo nie wytrzymalo presji i wrocili do swoich domow. Trudny czas.
Dziękuje Wam, w imieniu mamy i swoim, za zyczenia. Bardzo dziękuję
Jolana, dziękuję za komplementy nie wiem, czy jestem silna. Robię to, co dla mamy jest najlepsze. mam nature pomagacza. cierpię, jak czytam nasze forum. nie umiem pomóc merytorycznie. może uda mi się chociaz dobrym słowem. doświadczam teraz tego od Was własnie, jak bardzo to jest ważne.
dziś w pokoju mamy, na łóżku obok, cichutko odeszła pacjentka. mama przerażona. nogi jej puchną dalej, mimo leków. dzisiaj dostała podwójną dawkę. tak to chyba już jest przy wodobrzuszu. dziś przyszła fryzjerka i mamie ścięła włosy.
pojawił się ból na wysokości wątroby. z tego co mi wiadomo, to wątroba nie boli. może to te przerzuty na jelito i nie tylko.
Malinko taka jest teoria, że wątroba nie boli, słyszałam to wiele razy, tylko wiele razy można ją czuć po jakimś obżarstwie a co dopiero jak jest chora. Myślę że ma prawo jakoś uciskać, mamy prawo czuć jakiś dyskomfort jak coś się z nią niedobrego dzieje albo wyniki wątrobowe są kiepskie.
dziś jak myłam mamę bardzo bolało ją na wysokości wątroby.jest tam trochę spuchnięte. dotykałam leciutko. na tej wysokości pojawiają się spękane naczynka. mama ma góry i doliny. ma zachcianki jedzeniowe. dziś była kiełbasa na gorąco i musztarda. pozwolono nam
z dziury od wodobrzusza leci już tylko biało-żółta ropa. Brzuch rośnie. mama przez trzy tygodnie przybrałą na wadze 6 kilo. raczej nie od jedzenia ;(
Kolejny raz stwierdzam, że pobyt mojej mamy na oddziale paliatywnym/hospicjum to bardzo dobry pomysł. nic ją nie boli. myślimy o odwiedzeniu domu na krótki czas.
Dziękuję, że jesteście ze mną chociaż sami przeżywacie trudny czas. Dziękuję
nadchodzi nowy dzień.
ciekawe, co przyniesie ze sobą.
na jutro zamówienie na kapuśniak. troszeczkę. po surowej kapuście był ogromny ból brzucha. zauważyłam, ze przy wodobrzuszu mama wręcz żąda dużej ilości soli i bardzo kwaśnych potraw. nigdy tak nie miała, raczej nie dosalała. chyba to na skutek tego, ze wszystkie cenne składniki "uciekają" przez dziurę w brzuchu.
Siły dla Was na nowy dzień
ps. pogłaskaj Tatę ode mnie po ręce. niech nie cierpi...
miedzy innymi od tego jest nasze forum. żeby wylać swój ból... Przytulam Cię mocno
Dziś u nas kiepsko. Jak przyszłam do mamy była spuchnięta. nogi bardzo (wczoraj jak jej zakładałam skarpetki to luźno wchodziły, dziś były mocno "wpite" w ciało). lekko pokasływała cały czas. i wieczorem zaczęła ciężko oddychac. trwało to godzinę czy dwie, nie chciała pielęgniarki. w koncu zawołałam siostrę. mama zaczęła się dusić, nie mogła wciągać powietrza. dostała natychmiast zastrzyk w żyłę i tlen. oddychała rzadko. miałam wrażenie, że prawie wcale. po jakimś czasie trochę odpuściło. przestraszyłam się. cały czas trzymałam ją za rękę.
siostra powiedziała, że tak może być. że się będzie dusić.
ręce ma wewnątrz bordowo - sine. twarz zimną. nogi i palce spuchnięte.
Malinko te wzloty i upadki zdarzają się w tej chorobie. Jednego dnia cieszymy się, że jest lepiej a za chwilę ogarnia nas strach. Jesteście w hospicjum nie czekaj jak coś się dzieje, wołaj od razu personel, mama niech nie cierpi jak ma obok pomoc. Takie czerwone ręce często robią się jak wątroba szwankuje, może też krążenie kiepskie, skoro zimna, bo nie chcę nic złego pisać ale Ty wiesz, że z tą chorobą możesz się wszystkiego spodziewać. Przykro mi.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum