Ta odleżynowa rana jest nadal taka wilgotna i nie zasycha
a może Sudocremem posmarować, nam nie wszystkie odleżyny wyleczył ale niektóre zasuszał.
Co do cewnika, to moja mama go wyrywała i tu miałam podpowiedź od pielęgniarki z hospicjum, żeby wkładać spodnie od piżamy i koszulę nocną i tą koszulę wiązać jak body, to zabezpieczało i cewnik i pampersa, którego zresztą nie raz też zrywała. Mówiła również, że nie tylko panie ale i panów tak zabezpieczają. Może to nie wygląda za pięknie ale proszę uwierzyć, że bardzo pomocne.
Marysiu pamiętam, że wiele razy miałam do siebie żal, bo prosiłam Boga, żeby zabrał już mamę do siebie, ganiłam się za te myśli strasznie. Patrząc jednak na cierpienie, ból, nieprzespane noce i nie tylko naszego chorego ale i nasze cierpienie, bo cierpią wszyscy, na to że nie ma już żadnej nadziei człowiek staje się zupełnie bezradny, fizycznie działa, psychicznie siada i nienawidzi tej choroby całym swoim sercem. Też nienawidzę tej choroby, boję się jej, jest straszna i zabiera nam wszystko co kochamy.
Zaczęłam na nowo przylepiać te plastry granufleks. Nie wiem dlaczego one na drugi dzień robią się bardzo twarde i się marszczą. Wtedy męża urażają i drażnią i je zrywa. Próbuję je przyklejać jeszcze na wierzch dodatkowym plastrem, aby lepiej trzymało. Ta odleżynowa rana jest nadal taka wilgotna i nie zasycha.
W Naszym przypadku było podobnie. Również plastry tak jakby się kurczyły. Staraliśmy się wytrzymać do tych 3-4 dni. Raczej jak wyżej pisałem nie doklejałem ich innymi plastrami. Mieliśmy również jakieś maści robione w aptece na zlecenie lekarza, ale szczerze nic nie dawały...
marysia5 napisał/a:
Nie wiem, czy przy przerzutach do OUN boli głowa? Męża nie boli. ale często jest strasznie. Chce wstawać, a sam chwili nie posiedzi.
Moja Mamusia również miała przerzuty do OUN i nie odczuwała bólu głowy. Problemem za to było Mamy splątanie.
Odnoście plastrów Granuflex to nie trzeba mieć recepty na nie jak co. Można je kupić w aptece bez recepty jednak będą oczywiście bez refundacji...
Cały czas o Was myślimy. Wspiera Was cała moja rodzina.
Trzymajcie się,
bratfana
marysiu,
To dobrze, że rana jest wilgotna, bo wilgotne środowisko jest najwłaściwsze dla gojenia się rany. I Granuflex i Aquagel zapewniają właśnie taki środowisko. Możesz wypróbować oba plastry i zobacz po prostu, po którym odleżyna wygląda lepiej.
Żadnego Sudocremu na ranę. Wysusza, nie ochrania i bardzo łatwo o nadkażenie bakteryjne.
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
Z całego serca dziękuję za Wasze pomocne posty, za Wasze rady i słowa otuchy. Świadomość, że w tym strasznym smutku nie jest się samotnym bardzo pomaga. Jesteście w moich myślach zawsze, kiedy oczy nie zamykają się od łez. Mąż - chociaż chwilami splątany, to potrafi tak mnie ująć, że nie potrafię się opamiętać. Dzisiaj zawołał mnie blisko, ukochał rękami i podziękował za całe wspólne życie. Przebaczyliśmy sobie wzajemnie to, co było nie tak. Ja chwilami nie wierzę, że to my. Tego dnia nie da się zapomnieć. Tak bardzo chcę, aby nie cierpiał i godzę się chociaż w strasznym bólu na Jego odejście. Wydaje mi się, że ta chwila bardzo się przybliża. Przytulam się do Was - Moi Kochani.
U męża bardzo pogorszyły się wyniki krwi. Dzisiaj Hb tylko 5,7. /02.02. - było 8,9/
Spada w szalonym tempie, dostawał Tardyferon-Fol 2x1. Otrzymał skierowanie do szpitala na toczenie. Mąż odmawia. Mówi, że szkoda krwi dla raka, bo dla niego zostanie tylko dłuzsze cierpienie. "Niech krew dostanie ten, komu ona pomoże" - słowa męża.
Powiedzcie - czy tak jest, czy jest sens jeszcze walczyć i wędrować do szpitala z tą złamaną nogą? Coraz więcej myślę, że mąż ma rację, nie wiem czy mam go przekonywać w drugą stronę?
Bardzo proszę o doradę.
Marysiu,
Cóż tu można , doradzić..
Jeśli Twój mąż świadomie odmawia, to chyba należy uszanować Jego decyzję. Choć każdy czuje, jaki dramat emocjonalny za takim wyrazem szacunku się kryje...
Poza tym- podanie koncentratu krwinek czerwonych nie jest taką ot, sobie przyjemną procedurą. Mogą wystąpić różne, niekoniecznie poważne, ale bardzo nieprzyjemne skutki uboczne ( dreszcze, ból brzucha, podwyższona temperatura).
Nie umiem doradzić, to jest Wasze/ Jego prawo do podjęcia tej decyzji.
Z własnego doświadczenia mogę dodać ( wybacz, że tak osobiście w Twoim wątku), że nie wsparłam odpowiednio mojej Mamy w odmowie wykonania pewnego badania i dzisiaj po prostu tego żałuję.
Na pewno zadecydujecie tak, jak wg Was będzie najlepiej, pozdrawiam najcieplej.
Pacjent na tym etapie choroby ma dość. Zazwyczaj pragnie już odejść..nie chce znosić bólu itd. Osoby bliskie mu nie rozumieją tego.....ale gdy znajdą się w jego położeniu też pragną końca....To są aspekty psychologiczne......Ból i cierpienie są nie do zniesienia na pewnym etapie choroby, a świadomość pacjenta o przedłużeniu "życia" (czyli okropnego bólu)-nie napawa optymizmem.
Mam nadzieję, ze nikomu nie robię przykrości, ale tak to wygląda.
Wiem, że to bardzo trudna decyzja czy dalej męczyć chorego badaniami czy też na siłę utrzymywać Go przy życiu czy może lepiej zadbać o Jego komfort psychiczny, spokojny sen, dni bez bólu, spokój i miłość w gronie najbliższych, co wybrać?, trudne pytanie i trudna odpowiedź. Ratujemy, staramy się robić to do końca ale czy to nie jest ze szkodą dla naszych najbliższych, czy to ich za bardzo nie męczy? W chorobie potrzebujemy spokoju a nie męczenia i tak wymordowanego do granic możliwości organizmu. Decyzja należy tylko do Was ale jeśli mąż świadomie nie chce już leczenia to myślę, że powinno się uszanować Jego wolę.
Z mojego doświadczenia w jednym wypadku umordowałam strasznie badaniami, chemią, szpitalami, operacjami moją chorą w drugim wypadku pozwoliłam na spokój, komfort w domu, wśród bliskich bez niepotrzebnych na siłę "reanimacji". I powiem Ci, że w pierwszym wypadku do dziś mam do siebie żal, że tak postępowałam, powinnam była dać spokojnie i godnie przeżyć resztę życia, które pozostało.
Bardzo serdecznie Was pozdrawiam i mocno przytulam.
Marzenko66 - masz rację. Ja bardzo szanuję wolę męża i robię wszystko co możliwe, aby nie bolało. Moje myślenie pokrywa się z Waszym myśleniem. Chcę jednak takiego potwierdzenia, że to prawidłowy wybór, chociaż taki przygnębiający. Boję się, aby w przyszłości nie prześladowała mnie moja postawa, że nie zrobiłam tak jak powinno być. Dziękuję i pozdrawiam.
Boję się, aby w przyszłości nie prześladowała mnie moja postawa, że nie zrobiłam tak jak powinno być
Marysiu tak na prawdę to obojętnie co zrobicie to i tak w przyszłości może Cię prześladować Twoja decyzja. Już tłumaczę dlaczego. Dasz w spokoju odejść to za jakiś czas pomyślisz a może gdybym ratowała, jeszcze coś robiła to może mąż żyłby dłużej. Będziesz ratowała, robiła wszystko, męczyła badaniami, szpitalami to w przyszłości pomyślisz dlaczego ja nie spędziłam tego czasu w ciszy i spokoju tylko męża męczyłam. Tak źle i tak nie dobrze. W obu wypadkach możemy mieć wyrzuty sumienia, bo tracimy kogoś kogo kochamy, kto jest dla nas ważny, na kim nam zależy i nie potrafimy wyrwać go z choroby i ze szpon śmierci, Ktoś nam Go zabrał. A dlaczego mogą Cię męczyć wyrzuty bo kochasz, bo patrzysz na cierpienie, bo jesteś codziennie, opiekujesz się i masz serce.
Nie myśl teraz o tym co będzie kiedyś, myśl co jest teraz, to jest dla Was teraz najważniejsze.
Marysiu, kochana... mój Tata parę dni przed śmiercią też czuł się już bardzo źle i miał hemoglobinę na poziomie ok. 5. Zdecydowaliśmy, ze zadzwonimy po karetkę, żeby Tatę ratowali, przetaczali krew... Nazajutrz mój Tata umarł samotnie w szpitalu podczas dializy... do dziś mam wyrzuty sumienia, że mógł być z nami w domu i mogłam go trzymać za rękę. Choć tak jak Marzena pisze, cokolwiek by się nie zrobiło, zawsze pozostaje ta wątpliwość, czy zrobiło się dobrze, czy może inaczej byłoby lepiej? Przytulam Cię mocno i serdecznie! Możesz liczyć na wsparcie i modlitwę z mojej strony.
Marysiu kochana, nie jest łatwo radzić, mogę Ci tylko napisać jak było u nas.....My kiedy diagnoza się potwierdziła u kolejnych lekarzy Mamusi, kiedy wiedzieliśmy, że naszej kochanej Mamy uratować się już nie da - rycząc jak bobry we dwójkę z bratem, podjęliśmy decyzje za Mamę i siebie, że nie dopuścimy do żadnych już operacji, bolesnych zabiegów, jakiegokolwiek bólu. Jedynym priorytetem był komfort mamusi i jej samopoczucie. Było nam ciężko bo kłamaliśmy każdego dnia i jej i Tacie, że leczenie będzie itd gdy się wzmocni. Nie mogliśmy im obojgu powiedzieć prawy, oni by jej nie znieśli, z tą prawda my za to żyliśmy w każdej godzinie. czułam się jak bydlę, wiele razy po nocach męczyło mnie to. Ale wiedziałam, że postępujemy słusznie. Po co dokładać bólu jeśli nic nie da się zrobić. Myślę, że dzięki temu Mama do prawie ostatnich godzin nie cierpiała, i to my czując się jak potwory - w przedostatni dzień jej życia - widząc niewyobrażalny ból w jej oczach, łzy płynące po ukochanych policzkach i straszliwie trzęsącą się bródkę Mamusi - podjęliśmy decyzję o podaniu jej zastrzyku przygotowanego przez lekarkę z HD... Zastrzyk zawierał środki wyciszające, uspokajające, przeciwbólowe i nasenne. Jakże straszne to było dla nas wtedy, gdy wiedzieliśmy że już nigdy na nas nie spojrzy. Brat podawał zastrzyk do motylka płacząc a ja stałam za nim, obejmując go. Nigdy tego nie zapomnę. Zrobiliśmy to niewyobrażalnie kochając i cierpiąc. Nie minęło to cierpienie do dzisiaj.
_________________ Moja mama walczyła ze skorupiakiem od 28 04 2014 do 24 11 2014
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum